Arka Gdynia - Jagiellonia Białystok 0:3 (0:2)

Bramki: Bida 6', Imaz 18', Romańczuk 80'

 
Arka: Steinbors - Zbozień, Danch, Helstrup, Marciniak - Deja, Busuladzić (80' Siemaszko) - Antonik, Cvijanović (46' Nalepa), Jankowski - Kolev (46' Nalepa)
 
Jagiellonia:  Węglarz - Wójcicki, Arsenić, Mitrović, Guilherme - Romańczuk, Pospisil - Bida (60' Klimala), Imaz (77' Poletanović), Prikryl - Mudrinski (59' Kostal)
 
Żółte kartki: Marciniak - Arsenić

90-lecie klubu, wielka mobilizacja wśród kibiców, spore oczekiwania przed nadchodzącym sezonem. Wszystko jak krew w piach. Początek spotkania to najczarniejszy scenariusz jaki siedział w głowie każdego sympatyka gdyńskiej Arki. W 6. minucie Jesus Imaz wbiegł w pole karne, dograł futbolówkę przed bramkę, a tam znalazł się Bartosz Bida, który z najbliższej odległości skierował piłkę do siatki. Mimo szybkiego wyjścia na prowadzenie przez ekipę gości, to Arkowcy utrzymywali optyczną przewagę, ale zagrożenia z tego nie było. Zagrożenie stworzyli za to podopieczni Ireneusza Mamrota. Doskonałe zgranie Jakuba Wójcickiego do Tomasa Prikryla, który wypatrzył Imaza na 11. metrze. Hiszpan miał ogrom czasu na zakończenie akcji i spokojnie skierował futbolówkę w długi róg. Po drugiej straconej bramce żółto-niebiescy byli wyraźnie zdeprymowani. Pełną kontrolę nad meczem przejęli przyjezdni, którzy raz po raz próbowali przedostać się skrzydłami w okolice jedenastki. Podopiecznym Jacka Zielińskiego brakowało pomysłu na grę. Każdy biegał gdzie chciał, niepotrzebnie tracąc energię. Pod koniec pierwszej połowy przeszli do starych, sprawdzonych sposobów - wyrzutów z autu. Po jednym z nich piłkę w polu karnym zdołał przyjąć Aleksandyr Kolev, ale przeszkodził mu Maciej Jankowski i bułgarski napastnik nie zdołał oddać strzału na bramkę. Do końca pierwszej części spotkania nie udało się zagrozić Jagiellonii i na przerwę żółto-niebiescy schodzili z dwubramkowym deficytem.

Ewidentnie zirytowany Jacek Zieliński nie zamierzał tolerować takiej postawy swoich piłkarzy i już od początku drugiej połowy desygnował do gry Michała Nalepę i Mateusza Młyńskiego. Obaj filigranowi zawodnicy zaczęli z wysokiego C, będąc bardzo aktywni w grze ofensywnej oraz defensywnej. Inicjatywa należała do żółto-niebieskich, ale błędy indywidualne uniemożliwiały skuteczne konstruowanie akcji na połowie gości. Po kilku dobrych dośrodkowaniach udało się stworzyć zagrożenie pod bramką Damiana Węglarza. Źle wybita piłka trafiła pod nogi Kamila Antonika, były zawodnik Resovii Rzeszów bez zastanowienia oddał atomowy strzał, który, niestety, zatrzymał się na poprzeczce. Wydawać by się mogło, że taki pozytywny impuls zachęci kolegów do bardziej agresywnej i odważnej gry. Nic bardziej mylnego. Przyjezdni raz po raz wychodzili z kontrami, które mogły zakończyć się stratą bramki. Jednak tym razem białostoczanie skarcili Arkowców po stałym fragmencie gry. Dośrodkowanie z rzutu rożnego, futbolówka po lekkim rykoszecie odbiła się od głowy Tarasa Romańczuka i wpadła do siatki nad interweniującym Pavelsem Steinborsem. Mecz został zamknięty dużo szybciej, ale to był gwóźdź do trumny. Arka po tym ciosie już się nie podniosła i do końca meczu tylko dotrwała.

Sprawdził się najgorszy scenariusz. Arkowcy nie są przygotowani do sezonu i nie wiadomo kiedy taki przełom nastąpi. Jagiellonia wyglądała jak drużyna z innej klasy rozgrywkowej. Odchodząc od aspektów technicznych i czysto piłkarskich, w których Arka była zdecydowanie gorsza... Raził w oczy brak komunikacji. Zawodnicy nic sobie nie podpowiadali. Pressing zakładała jedna osoba. Podania były za plecy, nie w tempo. Piłkarze popełniali karygodne błędy. Takie, które nie przystoją profesjonalistom. Terminarz ułożył się fatalnie, więc Arkowcy muszą szybko odnaleźć się w ligowej rzeczywistości, żeby nie obudzić się z ręką w nocniku. Wydawać by się mogło, że Jacek Zieliński przyszedł do Arki jako strażak, ale wraz z końcem sezonu będzie mógł budować nową, lepszą Arkę. Wygląda jednak na to, że Jacek Zieliński wciąż będzie strażakiem, bo na pokładzie mamy ogromny pożar.

Nie wszyscy zawodnicy zasługują jednak as na krytykę. Z bardzo dobrej strony pokazał się Kamil Antonik. Podstawowy młodzieżowiec z pozytywnej strony pokazywał się już w meczach przedsezonowych. Można było mieć obawy, że przed debiutem w Ekstraklasie zje go trema. Nic takiego nie miało miejsca, a skrzydłowy, który przyjechał do Gdyni z Rzeszowa, może nie pokazał boiskowej dojrzałości, nie był nie do przejścia, ale zdecydowanie się wyróżniał w ofensywie. Okazuje się, że nowy przepis może nie być dla żółto-niebieskich taki krzywdzący, jak mogłoby się wydawać.